Blokowanie skarpetek

Nie wiem, czy wiecie, ale istnieją dwa rodzaje blokerów do skarpet. Pierwsze to te prześliczne drewniane, które często widzicie na zdjęciach dziewiarek, drugie są z jakiegoś tworzywa sztucznego i zazwyczaj bywają mniej wymyślne w kwestii zdobień (chociaż to nie jest regułą). I ma to swoje uzasadnienie, że możemy wybrać, które chcemy.
Zacznijmy od takich z plastiku lub innego tworzywa sztucznego – w ich opisie bardzo często znajdziecie słowo „wet”, czyli „mokry”, bo to są przyrządy pomocnicze do blokowania mokrych skarpetek, takich prosto z miski z wodą. Można na nie naciągnąć skarpetki dosłownie kapiące wodą i już na etapie ociekania zostawić je naciągnięte, a później pozwolić im tak wyschnąć. Wzory układają się wtedy ładniej, żakardy wyrównują lepiej, a dodatkowo, jeśli skarpetka wyszła nieco za mała, to bloker ją powiększy i w takiej, większej formie będzie schła. Takie blokery są absolutnie odporne na wodę. Są też zazwyczaj gładkie i naciąganie na nie wilgotnych czy mokrych skarpetek jest łatwe i nie powoduje porozciągania ich na wszystkie strony.
Blokery drewniane nie zniosą skarpetek ociekających wodą. Na nich blokuje się skarpetki tylko lekko wilgotne, a i to jeśli drewno blokera jest dobrze zabezpieczone. Zatem tutaj pierzemy, pozwalamy skarpetce wyschnąć w znacznym stopniu na leżąco i dopiero, kiedy jest jest prawie sucha, naciągamy na blokery. Przy takim podejściu te narzędzia pomocnicze będą nam służyły długo, nie zniszczą się, nie zaczną się wypaczać od nadmiernej wilgoci.
Blokery drewniane, których producent nie zabezpieczył przed wilgocią (są z „żywego” drewna), to raczej rekwizyt zdjęciowy i ja je nazywam „blokerami instagramowymi”, bo dzięki nim mamy możliwość zrobienia świetnych zdjęć, ale suszenie na nich mokrych skarpet to zły pomysł, bo zniszczymy te nasze „stopki blokujące”.
Czy sama używam blokerów? Owszem. Mam plastikowe, na których suszę i które bardzo lubię, bo mogę zostawić na nich skarpetki prosto po namoczeniu i zapomnieć o nich, aż wyschną, nie muszę prać, a potem biegać i sprawdzać, czy są już na tyle wyschnięte, żeby można je było naciągnąć na drewniane „stopki”. Ale te śliczne drewniane też mam, do zdjęć właśnie, bo moje doświadczenie mówi, że zrobienie fotki skarpetkom na własnych stopach to wyzwanie godne współczesnego jogina, bo gnie się człowiek w dziwnych pozycjach, a kadr i tak wychodzi dziwny.
Wasza Aga M. – Intensywnie Kreatywna